Tym razem pada na Belgrad.
Niestety, od rana problemy dzieci aferują nas na tyle że wyjeżdżamy z kempingu dopiero o 9:30 i jest już jedyne 32 stopnie w cieniu.
Zwiedzanie Belgradu, ciężka sprawa, ciężko zaparkować a jeszcze ciężej zapłacić za parking, zajmuje mi to 50 minut, Jola z dziećmi walczy w parku.
Samo zwiedzanie ograniczamy do zwiedzenia twierdzy , przy okazji odbywamy miłą rozmowę z napotkanym nieznajomym o życiu w Serbii - podsumowując, jest bardzo ciężko.
Później spacer po starówce, zwiedzamy katedrę, znajdujemy miły zaułek z restauracją, obiad ,spacer i w dalszą drogę.
Po drodze małe zakupy , dużo dziecięcych problemów i finalnie o 21:00 lądujemy w pensjonacie w Nis. Piotrek dostaje nowe życie i walczy ze snem do 00:20 , w końcu pada.
Ja jeszcze wysyłam ostatnie rzeczy do pracy, kończę trzecie piwko - trzeba przyznać że lokalne piwo jest całkiem dobre- i mogę podsumować:
Strasznie kuleje nam transport i organizacja , a jak mówi mój tata, to właśnie to jest najważniejsze !!
Lub mówiąc po mojemu jesteśmy za słabi , z dwójką dzieci , zwłaszcza gdy jedno tylko pełza i wszystko pochłania , musimy mocno zrewidować nasz sposób na spędzanie wakacji. W każdym razie plan jest jutro wdrażamy :)