Poranek nie zapowiadał tego jak intensywny i długi będzie ten dzień . Tak więc po kolei. Rankiem Jola z maluchami na plażę a ja pakuję wszystkie manele do wyjazdu . Akcja „pakuj sprawnie „ zakończona sukcesem o 10:00 wyjeżdżamy z Saranda. Ponownie przebijamy się już wspomnianą drogą przez góry , tym razem w dzień więc jest lepiej, asfalt rozgrzany do 40 stopni lepiej trzyma , gumy nie piszczą , żona dostała zadanie fotografować więc nie piszczy a ja wyprzedzam rodowitych Albańczyków – a Ci nie zawsze chcą się z tym pogodzić więc walka jak w formule 1 , podsumowana średnią prędkością przejazdu przez góry 43 km/h
Gjirokas tra to miasto jest po prostu rewelacyjne , ulice na zboczu mają ponad 10% spadku , nie wiem jakim cudem auta po prostu się nie zsuwały , są do tego wąskie na 3m i dwukierunkowe , coś wspaniałego , a do tego bardzo piękne i tętniące życiem.
Nad miastem góruje potężna twierdza , widziałem ich sporo a ta jest w „top ten”.
Dodatkowa dachy na całej starówce są kryte dachówką z płytek kamiennych różnego kształtu co daje niesamowity trudny do opisania efekt.
Chodząc ciasnymi stromymi uliczkami trafiamy do typowej Albańskiej kawiarni do której turyści raczej się nie zapędzają. Wizyta jest jednym z najfajniejszych wydarzeń całego wyjazdu. W kafejce od razu zostaliśmy zaczepieni skąd jesteśmy i po słowie że z Polski okazało się że Panowie mają kolegę z polski prowadzącego knajpkę w Atenach w Grecji , zadzwonili do niego żebyśmy sobie porozmawiali , opowiedzieli o swoich dzieciach , powiedzieli gdzie najlepiej iść kupić mleko bo nie ma w barze a Matylda chciała wypić . Po prostu wspaniali otwarci ludzie , bardzo gościnni i pomocni. W załączeniu do wpisu plik audio z próbką albańskiego, rozmowa ze wspomnianej knajpki , tak żeby nie było że polski jest trudny :) .
Dołączam jeszcze drugi plik ze śpiewem muslima próbującym przebić się przez zgiełk i kurz ulicy , oraz 32 stopnie w cieniu. Klimat miasta nie do porównania z żadnym innym, i co ważne autentyczny a nie budowany pod turystów.
Po wizycie w kawiarni ruszamy dalej , przed nami długa droga, choć jeszcze nie wiemy jak bardzo .
Kolejnym punktem w planie miał być Berat jednak po kolejnej przeprawie przez góry , główną drogą – odpowiednik naszej krajówki , po tysiącach zakrętów , podjazdów i zjazdów oraz odcinków w budowie lub z brakiem odcinak , Jola ma dość i omijamy cel kierując się do następnego miasta które planujemy odwiedzić : Kruja, po drodze jednak szukamy już noclegu.
W międzyczasie jemy obiad w przydrożnej restauracji, zamówiliśmy baraninę i kurczaka. Baranina okazała się wspaniała , jeszcze nigdy nie jadłem tak dobrze zrobionej , natomiast kurczak to pomyłka , był tak wybiegany i zachudzony że prawie w ogóle nie było na nim mięsa , a do tego moja mamusia dużo lepiej przyprawia i piecze kurczaki , przy okazji pozdrawiam mamę .